O godzinie piątej rano czasu Zulu nasi dzielni uczniowie stawili się pokątnie ziewając i przecierając oczy na pięknym przemkowskim przystanku PKS usytuowanym w malowniczym parku (przesadzam, prawda ?). Stamtąd wyruszyliśmy na podbój Warszawy czyli, jakby kto nie wiedział, aktualnej stolicy Polski. Sama podróż, choć długa, upłynęła nam przyjemnie, choć pod koniec, osoby sadowiące się z tyłu autobusu (czyli między innymi ja) czuły się jak po całonocnej imprezie z muzyką techno w tle. Wszystko za sprawą różnorodnych zajęć wymyślanych przez reprezentacje Tyłów Autobusu. Zjadanie Gerberka przez pewnego osobnika, próba puszczenia przez głośniki muzyki MP3, śpiewy znanych polskich przebojów typu...a nieważne, a także zwykłe, choć nielegalne, konsumowanie w czasie jazdy, wszystkiego co się da – dało raczej mizerny efekt końcowy, szczególnie że tego samego wieczoru podjechaliśmy w uroczej W-wie pod najsłynniejszy pomnik Stalinizmu w Polsce (taka ciekawostka: po sztuce zażartowałem z pewnego kolegi że Pałac Kultury to tak naprawdę grób Józefa Stalina, konkretnie nagrobek, pod którym jest pochowany – kolega, prawdopodobnie niewyspany – uwierzył) na uroczystą „Prawie-że-premierę” sztuki pod jakże wymyślnym tytułem „Sztuka”. Nie będę jej streszczał, wystarczy dodać że przyjęta została z entuzjazmem. Po powrocie rozlokowaliśmy się w naszych „apartamentach” na „Karolkowej” w schronisku, przy uroczym sąsiedztwie z budynkiem na którym pisało „Uwaga! Katastrofa budowlana!”. Noc zaś przebiegła...prawie spokojnie. Jedynymi zakłóceniami na linii było uporczywe gadanie jednego z kolegów, który uspokoił się dopiero po potrójnym cięciu z poduszki. Następny dzień przyniósł zwiedzanie stolicy wraz z przewodnikiem który na Dzień Dobry zaproponował nam obiad po warszawsku: wątróbka, flaki i Bóg wie co jeszcze. Szczęście jednak – był to żart, może trochę „niesmaczny” (dosłownie!) ale zawsze. Następnie standard, czyli zwiedzanie, ale ponieważ ja piszę o uczniowskiej stronie medalu, przejdę od razu do czasu wolnego zaproponowanego nam na Rynku pod Kolumną Zygmunta. Każdy wybierał co chciał, ja wraz z dwoma kolegami skusiliśmy się na zestaw „Happy Meal” czyli najpierw Pizza Hut (trzeba było czekać na wolny stolik) a później siedziba PZPN-u. Mówiąc o piłce nożnej, muszę jednak przytoczyć pewną rzecz która wydarzyła się podczas zwiedzania stolicy autobusem. Biorąc pod uwagę oklaski, okrzyki zadowolenia i radosne miny – jednym zdaniem – dla Przemkowa główną atrakcją Warszawy okazał się Stadion X-lecia. Uczniowie jak się okazało całą wycieczkę po stolicy przyjęli bardzo entuzjastycznie, gdyż większość z nich pierwszy raz była w stolicy, a piękna pogoda pozwoliła zobaczyć naprawdę piękne miejsca. W te pożegnalną noc wszyscy graliśmy sobie w karty, w najróżniejsze gry zacząwszy na Wojnie a skończywszy na pokerze. Następny dzień był naszym pożegnaniem z Warszawą, a pięknym i wzruszającym Muzeum Powstania Warszawskiego zachwyceni byli nawet najgorsi (pod względem zaangażowania) uczniowie. Podróż do Gdańska przez Toruń okazała się o wiele mniej męcząca, choć ciągle pojawiające się napisy „Roboty drogowe” trochę zakłócały piękny krajobraz. Euro 2012 = rozumiemy i nie przeszkadzamy. W Toruniu byliśmy bardzo krótko – właściwie oprócz planetarium, gdzie nawiasem mówiąc, przeżyliśmy bardzo ciekawy seans, nie byliśmy w wewnątrz żadnego budynku, za to zwiedziliśmy samo centrum miasta. Z miasta Kopernika i kogoś jeszcze ruszyliśmy na podbój Wybrzeża. Tam większość z nas nauczyła się pewnej rzeczy – dlaczego domków kempingowych nie wolno wynajmować wczesną wiosną. Zima. Ale gdyby nie to byłoby fantastycznie – każdy ma swój domek, przyjemną i cichą atmosferę (no dobra...może nie do końca), oraz masę pomysłów jak spędzić wieczór. Dodatkową atrakcją zapewnioną przez organizatora był ochroniarz który złapawszy nas w toalecie o dość późnej porze, na naszą odpowiedź że stoimy bo jeden kolega jeszcze „korzysta” odpowiedział: „No to niech korzysta...bo ja go wykorzystam !”. No cóż...nie wiem czy była to niemoralna propozycja czy tylko literacka próba poety-nieudacznika. W Gdańsku trafił nam się fantastyczny przewodnik który wiedział o wszystkim – dosłownie wszystkim – co dzieje się w Gdańsku. I nie chodzi mi tylko o zabytki. Uczestniczyliśmy w niesamowitym pokazie gry na organach kościelnych, byliśmy na Westerplatte, obejrzeliśmy Żurawia, widzieliśmy Tigera Michalczewskiego. Ogólnie – atrakcji co nie miara. A po meczyku rozegranym na plaży o zachodzie słońca, wszyscy udali się do pokojów – na nielegalną Zieloną Noc, która jednak zostanie owiana tajemnicą...
A gdy wynurzył się Przemków wszyscy wspominając wycieczkę wszyscy z płaczem żegnali się z sobą, wszyscy chcieli wracać. No dobra – oprócz mnie. Jednak co za dużo to nie zdrowo – gdybym miał tam być codziennie to te miejsca straciły by dla mnie swój czar.
Tę drugą stronę medalu opisałem dla was JA – Adrian